piątek, 26 lipca 2013

DENKO 5m- cz.1

5M... to nie opis nowej generacji mieszkań, gdzie 4m to za mało. To 5 miesięcy, bo aż tyle minęło od ostatniego denka. Zbierałam, zbierałam.. dopóki opakowania nie zaczęły same wychodzić z torby. W koszu są od końca czerwca, więc nowe denko lipcowe już niebawem. A teraz zapraszam. Nie wiem, cy będą 2 czy 3 części tegoż posta. :)


Dwie wody termalne, niezastąpione w upały, o czym niebawem. Te akurat zużyłam zamiast toników, w wiosenne poranki. Całkiem sympatyczne, aczkolwiek nie zauważyłam ich oszałamiającego działania- woda jak woda. Ta z Vichy "leżała" mi mniej, i to niej już nie wrócę. Do tej z La Roche- Posay, również nie,
mimo, że była lepsza. Znalazłam ulubieńca ever, którego codziennie noszę do pracy. :)

Tonik o zapachu nieba  Oriflame, o którym pisałam wcześniej, więc odpuszczam dalsze recenzowanie.

Perfecta peeling gruboziarnisty zdziera dość mocno, chyba to te drobinki orzecha. Zapach ma nieinwazyjny, taki zapach czystości. Momentami miałam wrażenie, że zapychał mi skórę, a rano miałam wysyp małych krostek, ale nie skazuję go jako winnego w 100%. Nie wrócę już do niego.



Szampony zużywam szybko, no.. chyba, że mam do czynienia z szamponem Syoss. Te diabły są niesamowicie wydajne, mimo że ja nabieram dość sporą porcję szamponu do każdego mycia. Ten przeciwłupieżowy nie przypadł mi do gustu. Miał dość dziwny zapach, włosy po nim były sztywne, dlatego też unikałam jego kontaktu z inną częścią, niż skóra głowy. Zdecydowanie wolę ten dla włosów blond.

Szampony Dove...ta zabawa to nie dla mnie. Przetłuszczacze włosów, mimo pięknego zapachu, to nawilżenie jest aż za bardzo... nawilżające. :P Chociaż wiem, że mi nie służą, teraz znowu myję włosy szamponem Dove... ahhh te promocje. Przyrzekam sobie, że to ostatni raz.

W 2/3 pędzelki, w reszcie moje włosy. W takich proporcjach zużyłam szampon Isany dla mężczyzn. Co z tego, że pachniał mocno, męsko i chemicznie. Co z tego, że włosy plątał. Sytuacja, w której nie macie czasu nawet kupić sobie nowego szamponu, zmusza do użycia tego co ma się pod ręką. Pana już żegnam.



Masło raz, poproszę. Bielenda to mój numer 1. Aczkolwiek preferuję go w okresie jesienno-zimowym.

Czy już Wam kiedyś wspominałam o kremie Oriflame Silk Beauty? Jeśli nie, to moja wina. Bo wspomnieć o nim warto, z jednego jedynego powodu- ZAPACHU. Pachnie tak intensywnie, i pięknie jednocześnie( kwestia gustu, oczywiście), że nie można mu się oprzeć. Posmaruj się wieczorem, pachnij nim rano tak samo intensywnie, a twoja pościel razem z tobą. Posmaruj się rano, a żadne perfumy ich nie przebiją. Będziesz pachnieć czystością, kobiecością, kwiatami. Cudo. Wchłanianie na 5+, nawilżenie na 3.

I przyszła pora na kremy do twarzy, o których w sumie do powiedzenia mam niewiele, bo o pierwszym same złe rzeczy, o drugim zdania nie mam, natomiast trzeci. No dobra, wypowiem się co nieco.

Kremik z Nivea, to standard do twarzy z tej firmy. Według mnie, większości kremów Nivea, pachnie i działa tak samo, czyli nijak. Ni to nawilża, ni to odżywia. Zwykły natłuszczacz, w nagłych wypadkach. Z kolei o śmierdziuchu z Oriflame Pure Nature nie napiszę nic, bo nie warto pisać o czymś, co jest tak beznadziejne. Ponad połowę tego kremu wsmarowywałam w stopy i łokcie, aby szybciej do denka.

Chciałam krem nawilżający z serii T Pharmaceris, chłopak kupił kojący. :) Ci mężczyźni. Plus za SPF 15, oraz za neutralny zapach. Sam w sobie łagodnie nawilżał, i jakby koi skórę.Świetnie nadawał się pod makijaż, nieźle chronił przed słońcem. Mimo 30 ml był naprawdę wydajny. Przy codziennym stosowaniu wystarczył mi na ok 4 miesiące używania. Jeśli macie problemy z łuszczącymi się plamkami na twarzy, dobrze nawilży je na cały dzień.


Ufff, ledwo dałam radę, a to nawet nie połowa. Nigdy więcej mega denek!

Do jutra.
:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz